Zagadka czasu

Daniel Barenboim, dyrygent i pianista światowej sławy, powiedział w jednym ze swoich wywiadów: „na początku była cisza”. A potem nagle z pierwszą nutą, muzyka zaczyna się, i trwa. Po ostatniej nucie znowu jest cisza. To co zmieniło się w powietrzu, to drgania, które się rozeszły po przestrzeni sali koncertowej.

Rzadko znajdujemy czas na zastanawianie się nad biegiem rzeczy. Jesteśmy w nim zanurzeni i płyniemy z prądem. Nie mamy wpływu na jego bieg. Bez względu na to co byśmy robili, to ta chwila właśnie już minęła. I ta, która się zaczyna wkrótce będzie przeszłością. Konstatacja w swej istocie banalna, wydaje się odzwierciedlać istotę rzeczywistości. Nasze codzienne czynności, lub zaniechania - bez naszej woli przemieszczają nas w relacjach z otaczającymi przedmiotami – tymi bliskimi i tymi najdalszymi. Chociaż nas tam nie ma to odnosimy wrażenie, że na krańcach Wszechświata, też właśnie upłynęła sekunda. Ale przecież to tylko nasze wrażenie. Wiedzy empirycznej na ten temat nie mamy.

Zjawiska naturalne nauczyły ludzi odmierzać czas w skali naszego życia. Pomiędzy chwilami narodzin i śmierci są okresy ciemności i jasności – regularnie następujące po sobie. Są okresy pogody ciepłej i zimnej, okresy wegetacji roślin, bądź ich uśpienia. Nasze losy są wplecione w  rytmy przyrody nierozerwalnie. Nie da się tańczyć na scenie życia w innym rytmie. Nie można ani zwolnić, ani przyśpieszyć. Nie da się też przystanąć na chwilę. Jeśli przerwiemy ten bieg, to już nieodwołalnie.


Przestrzeń wydaje się bardziej określona. Dzięki możliwości zmiany położenia względem innych obiektów. Najczęściej odnosimy wrażenie, że te zmiany zachodzą zgodnie z naszą wolą – czy to poruszamy się pieszo, czy samochodem, bądź innym środkiem transportu. My ustalamy kierunek w którym się poruszamy. Decydujemy też z jaką prędkością. Czy na pewno?

Ruch obiektów odbywa się w czasie. Nie można przenieść się z jednego miejsca na drugie w jednym momencie. Tak samo jak w każdym momencie jesteśmy w jednym tylko punkcie przestrzeni. Czas i przestrzeń są nierozerwalnie ze sobą połączone. Tymczasem nasze zmysły wyraźnie odróżniają czas od innych wymiarów.


Do niedawna ludzie żyli według rytmu wschodów i zachodów słońca. I bicia dzwonów kościelnych. Na podstawie słońca określali swój czas lokalny. I tak mieszkańcy miast oddalonych w kierunkach wschodnim i zachodnim w nieco różnych momentach zaczynali pracę, zasiadali do stołów, chodzili na mszę. Chociaż wszystkim się zdawało że wykonują czynności o tej samej godzinie. Wydawało się oczywiste, że południe było wtedy kiedy słońce stoi najwyżej. A słońce przemieszcza  ze wschodu na zachód po nieboskłonie w ruchu ciągłym. Czas był jakby przywiązany do słońca. Nieliczni zdawali sobie sprawę z faktu, że to tylko sprawa subiektywna.


Moment astronomiczny - ten sam dla danego południka na powierzchni kuli ziemskiej - przesuwa się z prędkością zależną od szerokości geograficznej. Na równiku jest największa i wynosi 1669 km/godz. W szerokościach umiarkowanych jest ok. połowę mniejsza. Ludzie wioskowi, którzy często przez całe życie nie wyjechali dalej niż kilkanaście kilometrów od domu,  w ogóle nie byli w stanie zrozumieć tej sytuacji. Dla nich to słońce się przesuwało po niebie, a reszta była stała. Droga od domu do kościoła, do oberży i do pracy w polu, nie dawała perspektywy do zrozumienia szerszego kontekstu. Paręset kilometrów do pokonania to była podróż kilku lub kilkunastodniowa. Ślad słońca pokonując sto kilometrów w ciągu kilku minut był niedościgniony.


Taki porządek trwał tysiące lat. Nic nie zdawało się zwiastować zmiany. A jednak. Powstała kolej żelazna. Gdyby linie kolejowe budowano tylko w kierunku północ – południe, nic by się nie wydarzyło. Przy poruszaniu się na osi wschód – zachód prędkość pociągów już nie dawała się pomijać przy porównywaniu do ruchu Słońca na nieboskłonie. Zegarki maszynistów już po pokonaniu kilkugodzinnej podróży przestały się synchronizować z zegarami na stacjach kolejowych. W końcu w roku 1884 ustalono strefy czasowe. Dzięki temu w obrębie danej strefy czasowej rozkład jazdy pociągów przestał być koszmarem. A maszyniści nie musieli przesuwać wskazówek swoich zegarków na każdej stacji. Zegary mechaniczne, a nie słońce, stały się miarą momentu.


Strefy czasowe stały się namacalnym znakiem zmiany. Postrzeganie czasu coraz powszechniej się zmieniało. W miarę rozwoju transportu, coraz większe masy ludzi zaczęły sobie zdawać sprawę z tego, że w tym momencie kiedy jedni pracują, to inni śpią. A chociaż podróż samolotem  może trwać podobnie w obydwie strony, to godziny lądowań i startów mogą się różnić w zależności, czy lecimy ze Słońcem, czy naprzeciw.

Od wieków to dzwony kościelne były wyznacznikiem pór dnia. Ludzie w małej wiosce, nie odbywali praktycznie podróży. Jeśli już wędrowali to pieszo, lub konno. Nie mieli też zegarków. Nie mogli więc sprawdzić, że dzwony w odległej o zaledwie kilkadziesiąt kilometrów wiosce biją o kilka chwil wcześniej niż w ich własnej. Zawsze im się zdawało, że bicie dzwonów jest wyznacznikiem porządku świat. Chociaż dzwony na Anioł Pański dzwoniły wszędzie w samo południe, to przecież nie w tym samym momencie. Nie było jeszcze Einsteina, który by rozważał sprawy względności zdarzeń, ale pociągi zaczęły dawać do myślenia.


Dziś postrzegamy świat odmiennie, niż ludzie zaledwie kilka pokoleń temu. Dla większości z nas strefy czasowe wydają się czymś naturalnym i zrozumiałym. W dobie tanich linii lotniczych - wręcz oczywistym. Wystarczy jednak przywołać na myśl naszych pradziadków. Oni żyli w innym świecie. My inaczej odczuwamy upływ czasu. Mimo to wciąż nie rozumiemy, czym on, w istocie, jest. Nie przeszkadza to jednak w słuchaniu muzyki. Czynność ta daje chociaż poczucie, że czasu nie marnujemy.



Komentarze