Pocztówki z Paragwaju

Jestem wielkim fanem talentu Marka Knopflera, lidera zespołu Dire Straits. Zespół powstał w latach siedemdziesiątych, a sam Knopfler był młody. Chyba był w położeniu jakie przydarza się wielu młodym ludziom, bo nazwa zespołu - “dire straits” to idiom na określenie kiepskiej sytuacji finansowej. "Sultans of swing" - to jego pierwszy wielki przebój. Dla jego fanów z tamtych czasów stał się utworem kultowym. Przez kolejne lata Mark Knopfler tworzył piękną muzykę, a jego autentyczny, natychmiast rozpoznawalny i nie do podrobienia, styl gry na gitarze zachwycał kolejne pokolenia takich jak ja melomanów.

Jako młody człowiek byłem wielkim miłośnikiem słuchania muzyki i zapalonym kolekcjonerem płyt. W tamtych czasach – mówię tu o końcu lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku - do odtwarzania muzyki najbardziej popularne były czarne, winylowe płyt w tzw. formacie LP (long-play). Odtwarzane były w prędkości 33 ⅓ obrotów na minutę. Wcześniejsze wersje standardów do odtwarzania muzyki wymagały 78 obrotów płyty do odtworzenia jednej minuty dźwięku i z tego powodu zawierały niewielką porcję, słodkich dla uszu melodyjnych dźwięków. Long-play, w dodatku stereo – to było osiągnięcie techniki. Muzyka zapisana na płycie trwała około 40 do 45 minut. Dzisiaj na te parametry możemy patrzeć, w zależności od perspektywy - albo z pobłażliwym uśmieszkiem, albo łezką w oku. W moim wieku raczej to drugie. Dzisiejsze odtwarzacze mp3 lub smarfony mogą odtwarzać wiele godzin muzyki bez ustanku. Wielu osobom takie szczegóły techniczne mogą się wydawać banalne i bez znaczenia. W moim przypadku jednak kilka miłych wspomnień związanych jest właśnie z prędkością obrotową płyty gramofonowej, oraz dodatkowo - parametrami sieci elektrycznej Było to wtedy jak - zaraz po ukończeniu szkoły morskiej - pracowałem jako asystent pokładowy na statku handlowym.

Kapitan statku, podobnie jak ja, był wielkim fanem muzyki i płyt. Różnica stanowisk, on - kapitan - pierwszy po bogu, ja na najniższym szczeblu kariery w zawodzie nawigatora, powodowała, że nie prowadziliśmy rozmów na te tematy. Oczywiście jego sytuacja jako melomana była zupełnie inna. Mógł sobie pozwolić na zakupy większej ilości płyt, a przede wszystkim miał do swojej dyspozycji - będący na wyposażeniu statku - gramofon. W trakcie pobytów w portach zagranicznych zazdrościłem mu tego, ponieważ z wysłuchaniem swoich płyt musiałem zawsze czekać aż do powrotu do kraju, do domu. W moim przekonaniu kapitan miał luksusową sytuację, ponieważ mógł sobie od razu słuchać najnowszych - świeżo zakupionych - przebojów.

Przypadek sprawił, że w którymś z portów spotkaliśmy się w sklepie muzycznym. Nie wiedząc wzajemnie o swoich planach, w tym samym czasie wybraliśmy się do tego samego sklepu. Wywiązała się krótka konwersacja. W trakcie wymiany słów, wyraziłem swoją zazdrość z powodu jego łatwego dostępu do urządzenia odtwarzającego. Jakież było moje zdziwienie, kiedy odpowiedział, że nie słucha płyt na statku, ponieważ gramofon nie działa prawidłowo. 

Po wyjściu w morze, w czasie jednej z wacht, którą jako asystent pokładowy, pełniłem pod nadzorem starszego oficera, kapitan przyszedł na mostek i rozmowa jakoś znowu zeszła na słuchanie muzyki. Spytałem o przyczynę niesprawności gramofonu. Okazało się, że gramofon jest nowy i w pełni sprawny. Jednak jest polskiej produkcji i przystosowany do polskiego prądu, tzn. do parametrów sieci energetycznej obowiązujących w Polsce. Statek był natomiast wyprodukowany przez zagraniczną stocznię według standardów obowiązujących w Ameryce. I tak zamiast prądu o napięciu 220 V i częstotliwości 50 Hz, agregaty prądotwórcze wytwarzały napięcie 110 V o częstotliwości 60 Hz. Oczywiście wszelkie urządzenia okrętowe, takie jak radary, radiostacje, kuchnie, wentylatory i wszystkie inne z wyposażenia statku, były przystosowane do amerykańskich parametrów, więc nie miało to praktycznego znaczenia. Gramofon jednak jako urządzenie przyniesione na statek z zewnątrz, w dodatku produkcji krajowej, już nie bardzo mógł funkcjonować. Elektryk okrętowy dopasował transformator, który podwyższył napięcie zasilające. Nierozwiązany problem leżał jednak gdzie indziej - częstotliwość prądu przemiennego. 

Gramofon, napędzany silnikiem synchronicznym kręcił płyty, ale ze zbyt dużą prędkością. Muzyka, owszem, była słyszalna. Nie dawała jednak zadowolenia uszom konesera. Dopytałem się więcej i okazało się, że gramofon posiadany przeze mnie w domu jest tego samego typu. Na owe czasy był bardzo nowoczesny, a ja znałem jego budowę. Będąc osobnikiem młodym i ciekawym sekretów działania różnych rzeczy na tym świecie, byłem zawziętym czytelnikiem Młodego Technika. Ten wspaniały miesięcznik zawierał mnóstwo artykułów wprowadzających w szczegóły techniczne urządzeń domowych. W dodatku fizyka, mechanika i ogólnie przedmioty "ścisłe" należały do moich ulubionych już w liceum. Studia tylko pogłębiły moją wiedzę i poszerzyły spectrum zainteresowań o nowe dziedziny. 

Jakoś nieopatrznie podjąłem się rozwiązania problemu. Kątem oka ujrzałem uśmieszki starszych kolegów. Wcześniej bowiem już problem był dyskutowany w gronie mechaników okrętowych. Nie mogli znaleźć punktu zaczepienia. Co trzeba zmienić i w którym miejscu - w mechanizmie gramofonu - żeby przy innych parametrach wejściowych, kręcił płyty jednak ze standardową prędkością 33 ⅓ obrotów na minutę. 

Niezrażony ironiczno – szyderczymi komentarzami starszych kolegów, poprosiłem kapitana o udostępnienie mi instrukcji obsługi gramofonu. Wiedziałem bowiem, że w instrukcji znajdował się rysunek techniczny napędu. Napęd był w gruncie rzeczy bardzo prosty. Składał się bowiem z silnika synchronicznego i przekładni pasowej. Przekładnia miała właśnie za zadanie dostosować prędkość obrotową talerza. Silnik powinien mieć obroty 50, a miał 60. Napęd przenoszony był przez dwa paski gumowe naciągnięte na różnej średnicy krążkach i rolkach.

Po przyjrzeniu się, stwierdziłem, że wystarczy jedynie najmniejszą rolkę napędową pogrubić, a wszystko powinno zacząć działać należycie. Sprawdziłem wymiary rolek w opisie technicznym. Jedną rzeczą, którą wtedy zrobiłem i którą do tej pory wspominam z satysfakcją, to ułożyłem układ równań. Niewiadomą była nowa wartość średnicy wałeczka napędowego. Satysfakcja moja wynika z faktu, że oto wiedzę teoretyczną, nabytą w toku nauki, potrafię zastosować w praktycznym celu. Wiedza ta nie wchodziła ściśle w zakres moich kompetencji zawodowych, więc miałem okazję do wykazania się czymś ponadstandardowym. Wynik obliczeń przekazałem drugiemu mechanikowi, który też był zainteresowany tą sprawą. Mechanik w warsztacie wytoczył nowy wałeczek. Z tak wykonaną "częścią zamienną" zapukaliśmy do drzwi kapitańskiej kabiny. Gdy się otworzyły przedstawiliśmy nasze "dzieło". Wałeczek prezentował się skromnie. Wysokość około centymetra i średnica podobna. Wykonany był jednak z mosiądzu i dumnie błyszczał złotą poświatą. Wymiana tego drobnego elementu trwała kilka minut. I oto chwila napięcia. Nakładam na talerz gramofonu płytę z ulubionymi melodiami kapitana. Włączam start i delikatnie opuszczam igłę na wirującą powierzchnię czarnego krążka. Wszyscy obecni w kabinie mają nastawione uszy i wpatrują się w napięciu wyczekując pierwszych dźwięków muzyki. Wreszcie jest. Pieknie brzmiące, zestrojone akordy, odpowiedni rytm. Obliczenia były prawidłowe. Mina kapitana była w tym momencie lepszą nagrodą aniżeli najlepsze oceny szkolne. Od tego czasu miałem u "starego" niezłe chody. 

Czy ta historia ma coś wspólnego z Markiem Knopflerem i jego muzyką? Melodią, która testowała moje był utwór "Angel of mercy" w wykonaniu właśnie Dire Straits.  Potem,  kiedy rodzinne i zawodowe obowiązki w znacznym stopniu ograniczyły oddawanie się przyjemnościom melomana, nie śledziłem już tak bardzo nowości muzycznych. W ostatnim czasie praktycznie moje słuchanie polegało na przypadku. Siłą tego przypadku natrafiłem na stosunkowo niedawną - sprzed kilku a nie kilkudziesięciu lat – piosenkę Marka Knopflera. Od razu wpadła mi w ucho. W jakiś tajemniczy sposób stanęły mi przed oczami momenty z młodości. Muzyka lekka, słowa dosyć oryginalne, a wszystko w tym niepowtarzalnym stylu. Z gitarą prowadzącą o brzmieniu nie do podrobienia. 

Pocztówki z Paragwaju, niespodziewanie stały się inspiracją do tego wpisu. Są to pocztówki, których bohater piosenki nie będzie wysyłał. Mając uprawnienia bardzo lubi podpisywać czeki, potem napada na bank i rabuje wielką górę forsy. Kiedy indziej musi ukraść Piotrowi, żeby oddać Pawłowi dług. To tak wiele powodów, żeby nie czekać na konsekwencje, tylko oddalić się w nieznane. Dlatego też nie czekajcie na pocztówkę z Paragwaju. Przynajmniej nie od niego. 

One thing was leading to the next – jedno zdarzenie pociągało za sobą następne – prosta życiowa prawda. Tak brzmi pierwszy wiersz piosenki.

Komentarze